O protestach kobiet z innej perspektywy

fot. https://tyna.info.pl/tarnobrzescy-uczniowie-poparli-protest-kobiet/

Co zmobilizowało tak wiele osób? Co było tym bodźcem, który sprawił, że tłumy – nie tylko w dużych, wojewódzkich miastach – wyszły na ulice?

Odnoszę wrażenie, że w ciągu ostatnich dni tyle już powiedziano o protestach kobiet w Polsce, że właściwie niewiele już można dodać poza relacjonowaniem kolejnych akcji protestacyjnych i wyszukiwaniem skrajności „po obu stronach barykady”. Natomiast czuję pewien niedosyt, ponieważ niewiele osób, które wypowiadają się na ten temat, próbuje zagłębić się w problem. Tak naprawdę niewiele jest refleksji w przestrzeni publicznej, które wyrażają fakt, że wiele osób wyszło na ulice. Dlaczego aż tyle osób postanowiło wyjść ze swojej strefy komfortu? A to wcale nie jest łatwe. Nie jest łatwo zmobilizować się, czasami wręcz przełamać jakieś swoje obawy i dołączyć do protestującego tłumu. To nie jest do końca tak, że w tym tłumie giniemy. Tłum nas porywa – owszem – ale potrzebujemy jakiegoś bodźca, który sprawi, że my do tego tłumy dojdziemy. Że podejmiemy decyzję, że wychodzimy na tę ulicę. Co więc zmobilizowało tak wiele osób? Co było tym bodźcem, który sprawił, że tłumu – nie tylko w dużych, wojewódzkich miastach – wyszły na ulice? Myślę, że odpowiedź wcale nie musi być taka oczywista. To nie jest protest aborcyjny, to jest protest kobiet i trzeba sobie to jasno powiedzieć. Kwestia dostępności aborcji nie jest tutaj sprawą pierwszoplanową

Rok 1993 – osiągamy kompromis

Zauważyłam, że najczęściej tłumaczy się, że aborcja to kontrowersja. Aborcja to emocje. I właśnie te emocje sprawiają, że jeśli poruszamy ten temat przy rodzinnym stole, to możemy skłócić ze sobą pół rodziny. Żeby aż wychodzić na ulicę? Nie każdy temat, który wzbudza w nas skrajne emocje sprawia, że tłumnie gromadzimy się na ulicach. Natomiast to nie jest spór między tymi, którzy chcą całkowitego zakazu aborcji a tymi, którzy chcą całkowitej dostępności aborcji. Powiedzmy sobie szczerze – takie skrajności raczej nie przeważają w naszym społeczeństwie. Przeważająca część społeczeństwa i przeważająca część strajkujących szukają pewnego kompromisu i nie do końca po drodze im ze skrajnościami. No właśnie, o co dokładnie chodzi z tym kompromisem?
Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 roku o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności ciąży ma na celu pogodzić te dwie skrajności. Jednocześnie, czego powinniśmy być świadomi, jest dość rygorystyczna na tle innych europejskich krajów. Mam na myśli to, że w wielu krajach Europy dopuszcza się aborcję „na życzenie”. W Polsce mamy albo mieliśmy wyżej wymienioną ustawę a w niej art. 4a, który dopuszcza możliwość przerwania ciąży przez lekarza w przypadku, gdy:
1) ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej,
2) badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu,
3) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (Dz. U. 1993, nr 17, poz. 78.).
Oczywiście obecny spór dotyczy drugiej przesłanki. Dlaczego? Co jest wyjątkowego w akurat tej przesłance? Jest bardziej bądź mniej tragiczna czy kontrowersyjna od innych? Przyczyna jest tak banalna, że aż ciężko mi o niej pisać. Bo przyczyną jest statystyka.

Według danych Ministerstwa Zdrowia w 2019 roku (bo oczywiście za 2020 danych jeszcze nie mamy) legalnych aborcji w sumie dokonano 1110. Nie chcę się rozwodzić nad tym, w jakim stopniu ta liczba jest rzeczywista. Dyskutujemy o aborcjach legalnych i myślę, że większość z nas potrafi sobie wyobrazić, że liczba tych nielegalnych mogłaby nas przytłoczyć. Wśród tych legalnych aborcji aż 3 były z powodu trzeciej przesłanki i aż 33 dokonane były z powodu pierwszej przesłanki. To sprawia – przepraszam za trywialność – że te przypadki nie liczą się w dyskusjach. Mówimy o 36 jednostkowych tragediach. O 36 kobietach, które dokonały takiego wyboru, ponieważ dziecko, które w sobie nosiły, zagrażało ich życiu lub było wynikiem gwałtu, bądź kazirodztwa. W ogóle się o tym nie mówi. Statystycznie te przypadki są marginalne. Nie mają znaczenia. Natomiast pozostałe 1074 przypadków aborcji w wyniku wykrytej wady płodu mają znaczenie. I oto dlaczego akurat o tej przesłance tyle mówimy.

Rok 2020 – niszczymy kompromis

Wróćmy do głównego pytania – co takiego stało się 22 października 2020 roku, że tak wiele osób we wzburzeniu wyszło na ulicę? Odpowiedź jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki i to, że Trybunał Konstytucyjny orzekł, że dostępność aborcji według tej drugiej przesłanki jest niezgodna z Konstytucją, jest tylko szczytem góry lodowej. Gdyby każdy z protestujących wychodził na ulice tylko w obronie aborcji, to – po pierwsze – ludzi na ulicy byłoby mniej, a – po drugie – na transparentach czytalibyśmy zupełnie inne napisy. Hasło „moja macica, mój wybór” to nie krzyk „pozwólcie mi robić aborcję na życzenie”. To krzyk bezsilności, krzyk rozgoryczenia i krzyk strachu, że my – kobiety – tracimy kontrolę. Pojęciem, które wisi w powietrzu, a którego niewiele się używa, jest pojęcie przemocy czy też władzy symbolicznej. Jest to pewna miękka forma przemocy, na pierwszy rzut oka niewidoczna. Zakłada istnienie strony dominującej, a więc uprzywilejowanej, która oddziałuje na stronę podporządkowaną  i sprawia, że postrzega ona rzeczywistość społeczną w kategoriach stworzonych przez stronę dominującą. Swoją sytuację postrzega jako naturalną, czasami wręcz korzystną dla nich samych. Istotą tej przemocy jest narzucanie schematu kulturowego przez arbitralną władzę regulującą relacje społeczne. Klasycznym przykładem jest dominująca pozycja mężczyzn względem podporządkowanej pozycji kobiet. „To jest męski świat”. Męski znaczy taki, w którym – mówiąc najprościej – łatwiej jest być mężczyzną lub posiadać cechy, które stereotypowo postrzegane są jako męskie.  Klasyczną formą kontroli nad kobietami jest władza nad ich ciałem. Gdyż nie ma większej władzy niż władza nad ciałem. Z kolei jej najbardziej subtelną formą jest władza nad seksualnością.

Często powtarzamy, że my – Polacy – jesteśmy wrażliwi na odbieranie wolności. Wiele w tym prawdy. Stajemy się drażliwi, kiedy ktoś nam tę wolność odbiera. W tym momencie potrafimy walczyć wyjątkowo żarliwie. W przypadku orzeczenia Trybunały Konstytucyjnego z 22 października 2020 roku nie chodzi jednak o „zwykłe” odbieranie wolności. Ingerencja w cielesność jest czymś, co wyjątkowo nas dotyka. Ciało jest strefą intymną, niezwykle prywatną, „moją”. Selekcjonujemy osoby, które dopuszczamy do tej strefy. Dawkujemy ingerencję. Natomiast w tym momencie ta niezwykle intymna „moja” strefa cielesności została niejako wywleczona na zewnątrz. Dyskusja toczy się poza mną. Beze mnie. I to jest właśnie to źródło wzburzenia. Sama kwestia aborcji jest zbyt abstrakcyjna. Porównując liczbę kobiet w Polsce do liczby przeprowadzonych aborcji (według statystyk, które ja jednak – jak pisałam – traktowałabym z dużą dozą ostrożności), to mówimy o 5-6% kobiet, które rzeczywiście musiały zmierzyć się z tą decyzją. I w myśl powszechnej zasady – odrzucamy od siebie myśli, że taki złe rzeczy mogą nam się zdarzyć. Pozwala mi to wysnuć wniosek, że jednak większość kobiet, które nawet gorliwie strajkują, nie są głęboko dotknięte problemem samej kwestii aborcji, że – mimo wszystko – nie spodziewają się, że kiedyś przyjdzie im stanąć przed taką decyzją. Granica została przekroczona, ponieważ orzeczenie, że druga z wyżej wymienionych przesłanek jest niezgodna z Konstytucją, przekroczyło granice naszej cielesności. Granice, które dla nas są nieprzekraczalne.

Przyszłość. 

W XXI wieku kobiety są mądrzejsze o doświadczenie swoich poprzedniczek w tym sensie, że zdają sobie sprawę z wielu mechanizmów działania przemocy symbolicznej. Historia pokazała, że cielesność wielokrotnie była wykorzystywana do sprawowania  kontroli nad kobietami. Społeczeństwo wciąż jest przesiąknięte wstydem i tabu związanym z menstruacją, porodem, połogiem, seksualnością kobiety. Kobiety oceniane są przez pryzmat ciała, dominuje kult młodości, presja nienagannego wyglądu. Jednocześnie ciało – w świecie, w którym kontroli nie mamy praktycznie nad niczym – jest ostatnią ostoją tego, co należy do mnie, nad czym ja sama sprawuję kontrolę. Próba odebrania mi tej kontroli sprawia, że narasta tak duża frustracja, że muszę znaleźć dla niej ujście. I ta frustracja, to oburzenie sprawiają, że kobiety wyszły na ulice. Stąd wielki napis na transparencie: „łapy precz od mojej macicy!”, „moje ciało jest najmojsze” czy „moje ciało, mój wybór”. Jeśli w przestrzeni publicznej dyskutuje się o transparentach, to jednak najczęściej w kontekście słynnego „wypierdalaj”. Moim zdaniem jednak dużo mocniejsze w wydźwięku są te wcześniej przeze mnie przytoczone hasła, ponieważ w dosadny i bardzo konkretny sposób wskazują na źródło niepokoju, który dotknął protestujące kobiety.

Niepokój jest również spowodowany niepewną przyszłością. Skoro raz ktoś przekroczył granicę, to może zrobić to ponownie. Do czego może doprowadzić chęć symbolicznej kontroli nad kobietami i ich cielesnością? Kto – i czy na pewno Państwo – ma prawo mówić, kiedy i czy mają zachodzić w ciążę, kiedy i czy mają rodzić? Czy kobiety mogą używać środków antykoncepcyjnych? Nie jest to kwestia, tylko religijna, co pokazała dyskusja na temat tzw. pigułki dzień „po”, która – pomimo że kwalifikowana jest jako środek antykoncepcyjny – traktowana jest przez pewne środowiska jako pigułka poronna (wbrew temu, że nie wywiera ona wpływu na już zagnieżdżony embrion, nie wywołuje poronienia).  Decyzje podejmowane są „na górze”, bez konsultacji, bez dialogu samych zainteresowanych. Czy można się więc dziwić, że pojawił się w kobietach niepokój, który spowodował, że masowo zaczęły protestować?