Susza – palący problem

Spowolnienie gospodarcze i widmo kryzysu stały się głównym przekazem mediów. Jednak ukrywają one poważniejszy kryzys. A mianowicie kolejny rok suszy.

Cały świat wypowiedział wojnę koronawirusowi, który powoduje chorobę COVID-19. Widzimy, jak w czasach pandemii zmieniło się funkcjonowanie również polskiego społeczeństwa. Zamrożenie gospodarki, kolejne ograniczenia sanitarne, zamknięcia instytucji publicznych czy nawet spowolnienie gospodarcze i widmo kryzysu. Ba! Kryzys spowodowany zbliżającymi się wyborami prezydenckimi — to te tematy stały się numerem jeden w głównym przekazie mediów. Niestety ukrywają one poważniejszy kryzys, o którym mówią nieliczni. A mianowicie kolejny rok suszy.

Ekolodzy, środowiska Zielonych przez wiele lat podnosili szum o tym, że klimat się zmienia, że trzeba ograniczyć emisję gazów cieplarnianych, że człowiek przyczynił się do zmian klimatu. Nie chcąc wchodzić w polemikę na temat zmian klimatu i jego przyczyn przejdę od razu do meritum. Mianowicie mamy do czynienia z kolejnym rokiem deficytu opadów. Oczywiście ktoś mieszkający w mieście może się cieszyć z tego powodu. W końcu więcej dni dobrej pogody więcej możliwości spędzania czasu na wolnym powietrzu. Ogólnie spoko. Pozostaje jednak problem, który dotyczy nas wszystkich — żywność.

Jak doskonale zdajemy sobie sprawę, nie powstaje ona w fabrykach (nie mam na myśli przetwórstwa). Żywność trzeba wyprodukować na polu rolnym. Do tego jest potrzebny grunt, gospodarz, mikroelementy oraz warunek sine qua non, czyli H2O. To właśnie woda jest źródłem życia na naszej planecie, a więc i rośliny czy zwierzęta bez niej nie mają szans na rozwój, czy przeżycie.

Obserwowaliśmy już w roku ubiegłym jak w przednówku, ceny pietruszki osiągały astronomiczne ceny, pokonując pułap 20 zł za kilogram. To właśnie brak wody w roku 2018 spowodował takie ceny niektórych płodów rolnych w roku 2019. Zeszły rok również nie był łaskawy, jeśli chodzi o opady, co również odbiło się na cenach i w tym roku. Z racji tego, że hobbistycznie zajmuję się uprawą roli, temat jest bliski mojemu sercu. Mając koniec kwietnia, rolnicy już powinni bić na alarm! Stan gospodarki wodnej jest dramatyczny. W rejonie, w którym uprawiam swoje warzywa, ostatni deszcz zagościł w lutym. Mamy ostatni tydzień kwietnia, a dopiero przyszły opady, które i tak nie zrekompensują prawie dwóch miesięcy suszy. Na ten moment rolnicy już mogą mówić o stratach, co będzie rezonować na ceny żywności w sklepach. A gdzie najcieplejsze i najbardziej suche miesiące, które są dopiero przed nami?

Niby od 30 lat mamy wolną Polskę. Państwo, które powinno dbać o dobro obywatela, zabezpieczać jego potrzeby. Niestety przez 30 lat żaden z rządów nie był w stanie zadbać o racjonalną gospodarkę wodną! Do dzisiaj nie mamy stworzonych systemów, które zabezpieczałyby nas przed powodzią w latach „mokrych” (1997 i 2010) czy przed suszą w latach „suchych” (ostanie 3-4 lata). Dzisiaj praktycznie całą wodę opadową spuszczamy z powrotem do Bałtyku, tym samym zdając się na łaskę pogody. Już w starożytnym Egipcie czy Mezopotamii ludzie wiedzieli, jak ważne są systemy irygacyjne dla prawidłowego funkcjonowania społeczności i państwa. My żyjąc w XXI wieku, dalej tego nie rozumiemy. Takie państwa jak choćby Hiszpania są w stanie magazynować więcej wody niż my.

Niestety to nie jest tylko wina rządu centralnego. Obserwujemy często, że samorządy mają gdzieś bezpieczeństwo żywnościowe i powodziowe swoich obywateli. Próbują z gmin typowo rolniczych zrobić gminy turystyczne. Kładą ogromne nakłady na inwestycję nierozwojowe, często przepłacone i zbyteczne. Zaniedbując jednocześnie to, co jest najważniejsze — bezpieczeństwo żywnościowe i powodziowe. Kosztem jakiś partykularnych interesów, PR czy po prostu wchodząc w jakieś wojenki polityczne na tak niskim szczeblu, gdzie często jest to zwyczajnie aż śmieszne.

Niejednokrotnie w tych samorządach są Ci sami ludzie od 20-30 lat, którzy nic nie uczynili w rozwiązaniu tej palącej kwestii. A rozwiązanie jest dziecinnie proste. Wystarczy choćby na terenach zalewowych (gdzie na terenach poniemieckich takich mamy pod dostatkiem) stworzyć zbiorniki retencyjne, które w czasie opadów będą zbierały wodę, a w okresach suszy dostarczały ją na pobliskie pola.

Oczywiście takie inwestycje są dla polityków bardzo ryzykowne, tylko z jednego prostego powodu. Istnieje ogromne ryzyko, że nie uda się ukończyć takiego przedsięwzięcia w czasie sprawowanej kadencji i nie daj Bóg, jeszcze przeciwnik polityczny będzie mógł sobie to przypisać jako swój sukces. Poza tym łatwiej jest wybudować chodnik, ścieżkę rowerową, miejsce spacerowe czy zrelatywizować brzeg rzeki w mieście niż podjąć inwestycję wieloletnią, gdzie będzie można pochwalić się nią tylko raz i to nie wiadomo czy się zdąży.

Niestety takie partykularne interesy uderzają w nas wszystkich. Już dzisiaj przez naszych „kochanych” polityków musimy płacić większe ceny za podstawowe artykuły spożywcze, nie wspominając o już pojawiających się ograniczenia zużycia wody czy podwyżek cen za jej zużycie. Wystarczyłoby na chwilę pomyśleć o prostym ludzie i przez 20 lat sprawowania władzy zrobić coś dla realnej poprawy ich egzystencji. Niestety chyba szybko się jeszcze nie doczekamy, aby politycy myśleli w tych kategoriach.

Tak więc w obecnej pandemii pozostaję takie pocieszenie, że to może nie być najgorsze, co nas może spotkać w najbliższym czasie. Widmo zbliżającej się klęski nieurodzaju jest jak najbardziej realne, a pojedyncze opady mogą tego nie zmienić. Miejmy nadzieję, że pogoda będzie dla nas łaskawa i obdarzy rolników upragnionym deszczem a nas tym samym mniejszymi cenami za żywność. Jak widzimy, przez ostanie 30 lat na polityków nie ma co liczyć, więc pozostaje tylko nadzieja w modlitwie i pogodzie.